Auri (2018) – Auri

Ze skrajności w skrajność

Auri, czyli najnowszy projekt Tuomasa Holopainena, miał zadebiutować kilka lat temu, jednakże przez zobowiązania wobec Nightwish, wydawnictwo musiało poczekać na odpowiedni czas. Zwłoka, jak się potem okazało, miała jednak swoje pozytywy, bowiem zawiązanie grupy zażegnało kryzys twórczy, z którym kompozytor borykał się od dłuższego czasu. W artystycznym ożywieniu pomogło mu też zaufane grono. O ile duszą Auri jest oczywiście Holopainen, o tyle głosem mogła być wyłącznie jego żona, Johanna Kurkela*. Skład projektu zamknął Troy Donockley – multiinstrumentalista, wieloletni kompan Tuomasa oraz członek Nightwish – który idealnie wypełnił wszystkie melodyczne luki. Swoją drogą cztery lata temu w niemal takim samym towarzystwie napisali pierwszy solowy album Holopainena inspirowany kultowym komiksem Dona Rosy, Życie i czasy Sknerusa McKwacza. Jednakże w porównaniu do tamtego wydawnictwa, lawirującego na granicy ścieżki dźwiękowej i muzyki poważnej, Auri sięgnęło po nowe formy i skoncentrowało się na przystępniejszym charakterze.

W wywiadach Holopainen usilnie stara się zaakcentować autonomiczność swojego projektu, określając go za pośrednictwem wymyślonych przez siebie podgatunków – Celestial Metal lub Rabbit Hole Music. Nie ujmując jego ambicjom i umiejętnościom kompozytorskim, to generalnie trudno zgodzić się z jego wyobrażeniem. Muzyk porusza się raczej po bezpiecznych okołofolkowych płaszczyznach, uzupełniając swój materiał o elementy muzyki filmowej, rocka czy synthpopu. To mozaika wielu płaszczyzn przywodząca na myśl twórczość Clannad z czasów Macalli (1985) czy Sirius (1987). Nie należy jednak uznać tego za wadę – utwory, choć oparte na prostych melodyjnych formach, okazują się niezwykle harmoniczne, pełne autentyzmu i twórczego zaangażowania. To ostatnie tyczy się również warstwy lirycznej. Część tekstów (jak również sama nazwa projektu) inspirowana jest książkowym cyklem Patricka Rothfussa, Kroniki Królobójcy, zaś w pozostałych muzyk snuje egzystencjalne rozważania na temat życia i śmierci. Generalnie każda kompozycja na krążku posiada odrębną osobowość, nie tylko w obrębie stricte literackim.

Taki The Space Between zgrabnie łączy w sobie celtyckie korzenie z elementami synthpopu, a I Hope Your World is Kind skłania się za to w stronę muzyki filmowej. Jednak im dalej w las, tym więcej gatunkowych rozstrzałów czeka na słuchacza. The Skeleton Tree wpada w nieco żywsze nastroje, gdzie prym wiodą orientalne melodie, ale już Desert Flower i Night 13 uderzają w kontemplacyjne tony. Pierwszy utwór, zgrabnie oprawiony partiami smyczkowymi, to popis wokalny Johanny i Troya, z kolei drugi okazuje się być poruszającym traktatem o przemijaniu. Trzynasta noc jest szczera, a przy tym pełna oniryzmu i melancholii. Wyżej wspomniane wpływy Clannad najlepiej słychać na See, zdecydowanie najbardziej rockowej kompozycji na płycie, a dalej – jak już jesteśmy przy muzyce celtyckiej – miłośnicy twórczości Loreeny McKennitt od razu odnajdą się w The Name of the Wind. Dużym zaskoczeniem okazał się Aphrodite Rising. Choć w utworze nie brakuje etnicznych wpływów, to został on utrzymany w nastroju musicali Disneya – zabieg dość odważny, ale na szczęście tak samo świeży i twórczy. Na Savant Holopainen postanawia odsłonić swoją mroczną naturę. Posępny wstęp, harmoniczność, odrobina psychodelii, a wszystko to zwieńczone melorecytowanym wierszem Vieras mies (pol. Dziwny człowiek) Uuno Kailasa** – trudno być obojętnym po wysłuchaniu tej kompozycji. Underthing Solstice tylko pozornie nie wychodzi poza celtycko-filmowy schemat, aby w punkcie kulminacyjnym wyłonić formy znane z muzyki sakralnej (te organy!). Album kończy szant w postaci Them Thar Chanterelles (ze zreinterpretowanym standardem z Liquor in the Well), który mógłby spokojnie znaleźć się na ścieżce dźwiękowej z Lord of the Dance Ronana Hardimana.

Debiut Auri może i nie odmieni rynku muzycznego, ale na każdym kroku słychać, że powstał ze szczerej potrzeby serca. Bywa poruszający, autorefleksyjny, chwilami wręcz ezoteryczny, z pogranicza jawy i snu – czuć w nim ogromne pokłady emocji. Wyobraźnię słuchacza pobudzają nie tylko melodie Holopainena i Donockleya, ale też urokliwy wokal Johanny Kurkeli, który nadaje wydawnictwu baśniowo-magicznej poetyki. Nieco inaczej jednak wygląda sytuacja na płaszczyźnie muzycznej. O ile blokada twórcza u Holopainena została zażegnana, bo spektrum wykorzystanych na płycie inspiracji naprawdę robi wrażenie, o tyle sam materiał cierpi już na kryzys tożsamości. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, czym tak naprawdę jest ten projekt – muzyk chciał kompleksowo wykorzystać swoje inspiracje, stworzyć nowy prąd, ale niestety czuć w jego pomysłach losowość i bałaganiarstwo. Wydawnictwo lepiej sprawdza się więc jako ekspozycja, a nie indywidualne dzieło. Oczywiście, wciąż słucha się go dobrze, a niektóre kompozycje mają szansę pozostać w pamięci na dłużej, ale po porządnym solowym debiucie Holopainena sprzed czterech lat można było spodziewać się czegoś więcej niż klasycznej kompilacji.

Fanów Nightwish nie trzeba namawiać do sięgnięcia po Auri, bo i tak albo już to zrobili, albo uczynią to w najbliższym czasie. Nie zawiedzeni powinni być też miłośnicy folk rocka z połowy lat osiemdziesiątych. Sięgnąć naprawdę warto, nawet jeśli Holopainen tym razem odrobinę przesadził z formą.

Łukasz Jakubiak


*) Od 2015 roku są małżeństwem.
**) Poeta żyjący w latach 1901-1933. Uznawany za klasyka fińskiej poezji symbolicznej i egzystencjalnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.