Ihsahn / Ne Obliviscaris / Astrosaur – Warszawa, 14.11.2018

14 listopada do warszawskiej Progresji zawitał Ihsahn, współzałożyciel blackmetalowego Emperor, a od jakiegoś czasu (właściwie od ponad dekady) prężnie działający pod swoją solową marką. Muzyk wydał w tym roku swój siódmy album studyjny zatytułowany Ámr, z którym pod koniec października wybrał się w tournee po Europie. Oczywiście nie samemu, bo na wszystkich 14 występach* towarzyszyli mu również Ne Obliviscaris i Astrosaur. Warto przy okazji wspomnieć, że nie jest to jego pierwsza tegoroczna wizyta w Polsce. W kwietniu wraz z Emperor wystąpił na Metalmanii, z kolei w sierpniu – już solowo – zagrał podczas drugiej edycji Prog in Park. Koncerty były jednak skrojone pod festiwale – a co za tym idzie miały czasowe ograniczenia – więc fani czuli po nich lekki niedosyt. Na szczęście finisz europejskiej trasy Ihsahna zrekompensował to z nawiązką, bowiem jej ostatnimi przystankami okazały się Wrocław (klub Pralnia) oraz Warszawa (klub Progresja). Zanim jednak dowiemy się, jak Norweg zaprezentował się w stolicy, warto wspomnieć o gościach specjalnych, a jako pierwszy na scenę zawędrował…


Astrosaur

Norweskie trio – w składzie: Eirik Kråkenes (gitara), Steinar Glas (bas), Jonatan Eikum (perkusja) – zagościło już rok temu w warszawskiej Proximie, gdzie supportowali swoich rodaków z Leprous, ale nikomu szczególnie nie zapadli w pamięci. Nie zmieni tego też ich koncert w Progresji. Muzyka Astrosaur przypomina nieco twórczość Russian Circles, choć w ich instrumentalnych wyścigówkach słychać też nieco stonerowego zacięcia. Może i brzmią ciężej od innych post-rockowych wykonawców, ale wciąż są bardzo powtarzalni. Formacja zaprezentowała dwa utwory z ich debiutanckiego Fade In // Space Out (2017) – jedenastominutowy Necronauts oraz Space Mountain  – ale i tak najlepszym momentem ich występu ukazał się cover Pyramid Song Radiohead. Zapewnie większość osób będących pod sceną – tj. cała garstka – nawet nie zorientowała się, że była to bardzo autorska interpretacja przeboju Brytyjczyków. Ledwie 30-minutowy koncert Astrosaur zwieńczył nowy utwór (o nieznanym tytule), ale i on został odebrany dość obojętnie, bo – o dziwo – spora część publiki czekała nie tylko na Ihsahna, ale też…

 

Setlista:

1. Necronauts (Fade In // Space Out, 2017)
2. Space Mountain (Fade In // Space Out, 2017)
3. Pyramid Song (cover Radiohead; Amnesiac, 2001)
4. <Nieznany utwór>


Ne Obliviscaris

W sumie Australijczycy odwiedzili nasz kraj już czterokrotnie. Trzy lata temu wystąpili u boku Cradle of Filth w katowickim Mega Clubie, z kolei w kwietniu tego roku zaliczyli jako headliner dwa gigi – w Bielsku-Białej (RudeBoy) oraz Poznaniu (Pod Minogą). W stolicy ich godzinny (!) set zdominował materiał z zeszłorocznego Urn. Nie mogło więc zabraknąć zarówno przystępniejszego Intra Venus, jak i dłuższych form, czyli pierwszej części Libery: Saturnine Spheres oraz kompletnej tytułowej suity. Z kolei na początek i finisz koncertu Ne Obliviscaris złożyły się kompozycje z ich poprzednich krążków. Rozpoczęli od Devour Me, Colossus (Part 1): Blackholes z Citadel (2014), a skończyli iście popisowym And Plague Flowers the Kaleidoscope, który znalazł się na debiutanckim Portal of I. Ich wielotematyczność – grupa zręcznie łączy death/blackowe struktury z metalem progresywnym – zaskakująco dobrze wypadła na scenie. Subtelność i agresja – reprezentowana kolejno przez Tima Charlesa (czyste wokale, skrzypce) oraz Xenoyra (growle) – to nastroje, które bardzo trudno jest skondensować, a Australijczykom przez lata udało się znaleźć na to złoty środek. Obaj wokaliści są tak naprawdę dwiema stronami tego samego medalu – perfekcyjnie ze sobą kontrastują. Dodatkowo nie można odmówić im technicznego warsztatu. Solówki Charlesa na skrzypcach były równie imponujące jak praca gitar Benjamina Bareta i Matta Klavinsa, ale i tak całe show skradł Daniel Presland za bębnami. Wszystkie te nagłe zmiany tempa, blasty i polirytmiczne sekcje nie robią na nim żadnego wrażenia – muzyk przemieszcza się po zestawie z ogromną wprawą i lekkością. Grupa zaprezentowała się na warszawskiej scenie bardzo dobrze – miała świetny kontakt z publicznością, a ich występ okazał się zaskakująco żywiołowy. Pod kilkoma względami – również warsztatowymi – Ne Obliviscaris wypadł lepiej od gwiazdy wieczoru.

Setlista:

1. Devour Me, Colossus (Part I): Blackholes (Citadel, 2014)
2. Intra Venus (Urn, 2017)
3. Libera (Part I): Saturnine Spheres (Urn, 2017)
4. Urn (Part I): And Within the Void We Are Breathless (Urn, 2017)
5. Urn (Part II): As Embers Dance in Our Eyes (Urn, 2017)
6. And Plague Flowers the Kaleidoscope (Portal of I, 2012)


Ihsahn

Tym razem Ihsahnowi towarzyszyli na scenie: perkusista Tobias Øymo Solbakk (In Vain), jazzowy klawiszowiec Øystein Heide Aadland oraz… Eirik Kråkenes z Astrosaur. Trzeba przyznać, że skład wybrał sobie naprawdę porządny, choć i tak najmocniejszym punktem jego koncertu była setlista (mi osobiście zabrakło czegoś z The Adversary, np. Called by the Fire). Występ rozpoczęły więc syntezatory z Lend Me the Eyes of Millennia, które idealnie sprawdzają się jako intro przed nadchodzącym uderzeniem. Tuż po nim wybrzmiały kolejne utwory z tegorocznego ÁmrArcana Imperii oraz Sámr, który pozwolił publice odrobinę się wyciszyć. W tym miejscu warto wspomnieć, że czyste wokale Ihsahna nie zabrzmiały tak, jak powinny. Nie wiem, czy to kwestia zmęczenia i zagrania wcześniej trzynastu koncertów niemal dzień w dzień, ale muzykowi zdarzało się być pod dźwiękiem. Dalej grupa przygotowała przeplatankę z Das Seelenbrechen (2013) i Arktis (2016). Z tego pierwszego wybrzmiały po sobie Hiber, melancholijny Pulse oraz Tacit; zaś z drugiego nie mogło zabraknąć Pressure, Until I Disslove (z nośnym riffem w klimatach hard & heavy), Mass Darkness oraz My Heart is of the North (będący zgrabną fuzją retro-rocka i black metalu). W międzyczasie Ihsahn powrócił do albumu Eremita (2012), a klub ogarnęły pędzące gitary z The Paranoid. Krótko przed końcem głównego setu Norweg odważył się zmierzyć z Celestial Violence, ale niestety wokalnie poległ przy nim na całej linii. W wersji studyjnej (oraz podczas wspomnianego we wstępie Prog in Park II) większość partii zaśpiewał w nim Einar Solberg (Leprous), który był siłą napędową całego kawałka. Dalej wybrzmiał Wake – bodaj najsłabszy utwór z Ámr – a tuż po nim panowie zeszli na chwilę ze sceny wyczekując bisów. Te z kolei zaczęły się istnym psychodelicznym tripem, bowiem ze sceny wydobyły się echa After (2010) w postaciach Frozen Lake on Mars oraz A Grave Inversed. Wisienką na torcie okazał się szalony, wręcz awangardowy The Grave z Eremity. Szkoda tylko, że dwa ostatnie numery zostały zagrane bez Jørgena Munkeby’ego (Shining) na saksofonie.

Setlista:

1. Lend Me the Eyes of Millennia (Ámr, 2018)
2. Arcana Imperii (Ámr, 2018)
3. Sámr (Ámr, 2018)
4. Pressure (Arktis, 2016)
5. Hiber (Das Seelenbrechen, 2013)
6. Pulse (Das Seelenbrechen, 2013)
7. Tacit (Das Seelenbrechen, 2013)
8. Until I Too Dissolve (Arktis, 2016)
9. Mass Darkness (Arktis, 2016)
10. My Heart is of the North (Arktis, 2016)
11. The Paranoid (Eremita, 2012)
12. Celestial Violence (Arktis, 2016)
13. Wake (Ámr, 2018)

Bisy:
14. Frozen Lakes on Mars (After, 2010)
15. A Grave Inversed (After, 2010)
16. The Grave (Eremita, 2012)


Niestety nawet tak świetnie wyważona setlista nie zrekompensuje słabego nagłośnienia. Nie do końca rozumiem, dlaczego akustycy – zresztą nie tylko na występie Ihsahna – zdecydowali się na tak wyraźne zaakcentowanie werbli. Zagłuszały one większość linii melodycznych – na czym ucierpiały chociażby partie skrzypiec na koncercie Ne Oblivscaris – a w bardziej intensywnych momentach w klubie robił się straszny kocioł. Frekwencja na koncercie również nie była zbyt wysoka (publika zajęła mniej więcej 1/3 miejsca sali klubowej), ale miało to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo w trakcie występów można było swobodnie oddychać i przemieszczać się po terenie Progresji; zaś złe, bo muzyk takiego formatu zasługuje na większe zainteresowanie. Zaskoczyła mnie duża ilość obcokrajowców na koncercie, co prawdopodobnie wiązało się z tym, że było to ostatnie show podczas europejskiej trasy Norwega. Koniec końców – pomimo technicznych mankamentów – wieczór można uznać za udany. Zarówno Ihsahn, jak i Ne Obliviscaris dali porządne występy, a fani obydwu wykonawców (a w szczególności tego pierwszego) wyszli z Progresji spełnieni.

 

 

Norwegowi nie można odmówić rozmachu. Tylko w tym roku zaliczył u nas aż cztery koncerty, ale wciąż jeszcze mu mało. Ihsahn wraz z Emperor już w czerwcu wróci do Polski (a dokładniej do krakowskiej TAURON Areny), gdzie będzie jedną z gwiazd powracającego Mystic Festival. Wypadałoby chyba „uciułać” nieco grosza.

Łukasz Jakubiak

P.S. Dziękujemy firmie Knock Out Productions za akredytację.


*) Wyjątkiem był Damnation Festival w Wielkiej Brytanii, gdzie Ihsahn wystąpił tylko w towarzystwie Ne Obliviscaris.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.