Iza i Latynoscy Brothers – W Starej Pralni, Żyrardów, 04.07.2020

Wiesz, 04.07. będziemy grali w Twoim mieście – zadzwonił Maciek do Maćka. Naprawdę? To już niedługo, a nikt nic o tym nie wie, ale dzięki za wiadomość, będę – odpowiedział Maciek Maćkowi.

I byłem w końcu na koncercie! Nareszcie! Kameralnym, tajnym i poufnym. I super, że byłem!

W Starej Pralni – przyjemnej restauracji, która kiedyś była co najmniej równie przyjemną winiarnią, dla swoich żyrardowskich przyjaciół wystąpił zespół Iza i Latynoscy Brothers w wersji unplugged i w składzie o połowę zmniejszonym w stosunku do tego znanego z nie tak dawna, ale jeszcze w przedkoronowych czasach wydanej płyty.

I miejsce, i publiczność, i atmosfera, i twórczość artystów zagrały w ten wieczór jednym głosem. Iza Kowalewska (sporo nagród, kilka płyt solowych, dwie z nieodżałowanym zespołem Muzykoterapia), Ryszard Bazarnik (perkusjonista, twórca największego bębna na świecie, właściciel rekordu Guinessa, konstruktor przeróżnych nietypowych instrumentów perkusyjnych, prywatnie mąż Izy i kumpel Maćka) i Maciej Łyszkiewicz (założyciel i lider takich zespołów jak Łyczacza, No Limits, Leszcze, Grupa z Ameryki, Iza i Latynoscy Brothers i pewnie setki innych) zaprezentowali garść eleganckich, nieco kabaretowych, jakby retro piosenek pamiętających świetność Batorego, początki Gdyni, wytwórnię płytową Fogga, mężczyzn zawsze w czystych butach i garniturach, bezwzględnie uchylających kapelusza przed znajomymi, a także damy na ulicach polskich miast tuż po wyjściu od modystek. Piosenki dźwięczne, melodyjne, z tekstami równie ważnymi co nuty, czyli generalnie coś na wskroś w poprzek współczesnym trendom znanym z TVP i niedawnych telewizyjnych festynów sylwestrowych dla niewymagających. Aluzyjne, nienachalnie dowcipne, wymagające od słuchacza zrozumienia słów i skojarzeń muzycznych aluzji do lat 30., 40. i 50. , no po prostu tfuuuu – dziwacznych, feeeee – inteligentnych, a kysz – niewulgarnych, no po prostu z założenia niedzisiejszych do kwadratu!

I dwadzieścia kilka osób posłuchało przez półtorej godziny tak niedzisiejszego repertuaru. Nuciło nawet – o zgrozo – te wpadające w ucho melodie. Doceniło solo na kilkanaście spieniaczy do mleka. A potem jeszcze pogaworzyło serdecznie z artystami, pstryknęło sobie wspólne fotki i nikt nie mówił o polityce, kampanii, niedzielnych wyborach, a rozmawialiśmy raczej o tym, co artyści przedstawią podczas zbliżającego się tym razem hybrydowego – czyli i w realu i on line – XVI Ladies’ Jazz Festival w Gdyni, który jak bardzo niewiele wydarzeń przetrwał i mimo tak niekontrolowanej obecnie rzeczywistości odbędzie się już między 20 i 26 lipca, by choć trochę rozświetlić ten smutny i pandemicznie niebezpieczny czas.

Maciej Farski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.