Evergrey (2021) – Escape of the Phoenix

Z popiołów

Równo dwa lata po wydaniu The Atlantic panowie z Evergrey – pod wodzą nieugiętego Toma Englunda – postanowili wypuścić kolejny materiał, tym razem jednak odcinający się od ich oceanicznej trylogii*. Pierwsza część cyklu, Hymns for the Broken (2014), okazała się nowym rozdziałem dla grupy. Szwedzi wylądowali wtedy pod skrzydłami AFM Records, produkcją ich płyt zajął się sam Jacob Hansen, a ówczesny skład nigdy dotąd nie był tak zgrany. I w takiej też konfiguracji dotarli do czwartego wydawnictwa (a dwunastego w ogóle), porzucając zarazem budowaną przez kilka lat opowieść na rzecz autonomicznych form. Escape of the Phoenix to zbiór jedenastu, niezbyt długich utworów, będących przekrojem dotychczasowych inspiracji Evergrey. Słychać na nim przeszło dwie dekady szlifowania umiejętności, krystalizowania brzmienia oraz narastającej melancholii. O dziwo był to najlepszy krok, na jaki zespół mógł sobie w tym momencie pozwolić.

Englund już na wejściu dokonuje reinwencji symbolu feniksa. Nadaje mu ludzki pierwiastek i stara się odpowiedzieć na pytanie: co by się stało, gdyby ognisty ptak nie chciał się odrodzić?. Oczywiście, nie chodzi tu o dosłowną dekonstrukcję staroegipskiego mitu, a metaforę – lejtmotyw, który będzie nam towarzyszyć w trakcie słuchania albumu. Liryki składają się więc na historie o próbach ucieczki od nowego życia, zatapianiu się w mrokach starego; ale też walce z lękami oraz poczuciem winy. Co więcej, zostały napisane z perspektywy pierwszej osoby, co nadaje im intymne – bardzo osobiste – ujęcie. Tym razem jednak teksty Englunda mają w sobie więcej optymizmu niż we wspomnianej oceanicznej trylogii. Tytułowa ucieczka zostaje przekuta w małe opowieści o próbach wzniesienia się, będących swoistą alegorią wygrzebywania się z popiołów przeszłości. Doskonale obrazuje to grafika z okładki autorstwa Giannisa Nakosa. Grecki artysta, który z grupą współpracował już przy oprawie The Atlantic, ukazuje zrywającego się z łańcuchów człowieka o feniksowych skrzydłach. I może nie byłoby w tej interpretacji nic nadzwyczajnego, gdyby nie świetna kompozycja i nasycenie barw. Niby banał, ale za to mistrzowsko wykonany.

Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, to bez wątpienia najlepiej zbalansowany krążek Evergrey, będący istną sinusoidą piosenek, czułych ballad oraz progmetalowych taranów. Otwierający Forever Outsider idealnie wstrzeliwuje się w tę ostatnią grupę. Thrashowy riff, przytłumiony wokal Englunda i wreszcie nośny refren – w przypadku Evergrey to recepta na udany numer; prosty, acz nie prostacki. W podobnym tonie utrzymane są też industrialny A Dandelion Cipher, Escape of the Phoenix (polirytmiczne partie Jonasa Ekdahla przywodzą na myśl te z Watching the Skies**) oraz Leaden Saints. Ten ostatni okazuje się być najbardziej progresywnym utworem na płycie, nastawionym na zmiany tempa i gitarowe popisy.

Trzy kolejne single (po Forever Outsider) to już wzorcowe, metalowe szlagiery. When August Mourn pokazuje potencjał sprzętu i umiejętności Rikarda Zandera (jego Minimoog nadaje kompozycji pulsującego charakteru), ale otwiera też przestrzeń dla partii basu Johana Niemanna. The Beholder z kolei, na którym gościnnie zaśpiewał James LaBrie (i wypadł tu lepiej niż na ostatnich płytach Dream Theater!), to już solidny emocjonalny strzał. Najlepiej z całej trójki wypada jednak Eternal Nocturnal. To żywiołowy, chwytliwy kawałek (ten refren!), którego zgrabnie dopełniają gitarowe sola Henrika Danhage i Englunda.

The Atlantic cierpiał na niedobór ballad, ale na szczęście Escape of the Phoenix pod tym kątem odpłaca się nam z nawiązką. Stories rozpoczyna się jak Missing You (z Hymns for the Broken) – od klawiszy i ekspresyjnego wokalu Englunda – potem zaś atakuje topornym, wręcz doomowym, riffem. W nieco przystępniejszym tonie, ale wciąż w dobrym smaku, utrzymane są You from You oraz stopniowo wyciszający się Run, będący swoistym postludium Ucieczki feniksa. Jednakże najszczerszą kompozycją – a zarazem jedną z najlepszych – okazał się In the Absence of the Sun. Rewelacyjnie zaśpiewana, pełna sensytywnych melodii; feeryczna i melancholijna zarazem. To kolejny kompozycyjny triumf na koncie grupy.

Szwedzi powrócili w wielkim stylu niczym przysłowiowy feniks z popiołów (i tak, to stwierdzenie musiało w końcu paść!). Po kanciastym The Atlantic, któremu przyświecała bardziej metalowa myśl, grupa wróciła do tego, co wychodzi im najlepiej. Do kompozycji chwytliwych, acz dziarskich; agresywnych i subtelnych zarazem; o idealnie zrównoważonym środku ciężkości. Escape of the Phoenix nie wstydzi się melodyjności, choć to materiał stricte progresywny, niestroniący od spektakularnych solówek czy połamanej rytmiki. Na szczęście muzycy często łapią porządny oddech, cobyśmy się nie znużyli tymi ciągłymi ewolucjami, i zawsze wstrzeliwują się z nim we właściwym momencie. Sinusoidalna struktura krążka działa tylko na jego korzyść i naprawdę trudno jest w tym przypadku wyłonić utwór nieudany czy niepotrzebny. W gruncie rzeczy tym właśnie mógł być The Storm Within (2016), gdyby grupa lepiej go ułożyła.

Najważniejsze jednak, że Evergrey wyszedł z marazmu i nabrał wiatru w żagle. Ich nowe wydawnictwo daje niemały powiew świeżości i miejmy nadzieję, że dobiją dzięki niemu do kolejnego, równie udanego albumu. Oby bez niespodziewanych zawirowań.

Łukasz Jakubiak


*) W jej skład wchodzą: Hymns for the Broken (2014), The Storm Within (2016) oraz The Atlantic (2019).
**) Trzeci utwór z In Search of Truth (2001)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.