Riverside (2018) – Wasteland

Taka piękna apokalipsa

Kiedy dwa lata temu zmarł Piotr Grudziński, przyszłość Riverside stanęła pod znakiem zapytania. Pojawiły się wątpliwości, czy istnienie grupy ma sens po tak bolesnej dla składu stracie. Rok po wydaniu Love, Fear and the Time Machine (2015), gdzie gitarzysta zaliczył swój ostatni występ, muzycy postanowili uczcić pamięć kolegi kompilacją Eye of the Soundscape, skupioną wokół ambientowych tonacji. Wydawnictwo, choć nagrane z potrzeby serca, skierowane było raczej dla najbardziej oddanych fanów formacji. Krótko po wydaniu Breaking Habits (2016), debiutanckiego albumu Meller/Gołyźniak/Duda, lider Riverside postanowił wrócić do swojego solowego projektu. I tak Mariusz Duda, pod szyldem Lunatic Soul, wydał jedno z największych swoich dzieł, czyli Fractured (2017), oraz jego suplement w postaci Under the Fragmented Sky (2018). Obydwie płyty – bardzo intymne, będące swego rodzaju rozliczeniem z ostatnimi przejściami artysty (nie tylko śmiercią przyjaciela, ale też ojca) – wpłynęły na poetykę nowego albumu Riverside. Punktem wyjściowym Wasteland jest więc tęsknota za minionym oraz próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Tym razem jednak ubrana w bardziej metaforyczne szaty.

Motywem przewijającym się w warstwie lirycznej jest Koniec Świata, czy może raczej końce świata, bowiem historia ma też szerokie ujęcie alegoryczne. Mariusz Duda umiejscowił swój koncept w świecie postapokaliptycznym, ale nawet w tak fatalistycznej wizji (nieco w klimacie Drogi Cormaca McCarthy’ego), zdołał nakreślić subtelną opowieść o samotności, kryzysie wartości oraz poszukiwaniu sensu istnienia. Tytułowe Pustkowie jest więc metaforą kondycji człowieka, który samodzielnie musi zmagać się z różnymi „końcami”, również tymi osobistymi. A cały ten obraz dekadencji doskonale odzwierciedlają grafiki Travisa Smitha (Opeth, Katatonia, Nevermore) – minimalistyczne, choć pełne ekspresji, utrzymane w wypłowiało-szarych odcieniach.

Początek albumu dużo obiecuje. The Day After sprawdza się zarówno jako wprowadzenie do historii, jak i melancholijna ballada (czy może raczej pieśń). Główny motyw melodyczny stopniowo ulega załamaniu, a na pierwszy plan wychodzi psychodeliczny ambient zwieńczony partiami skrzypiec Michała Jelonka.  W Acid Rain i Vale of Tears  wypada pochwalić pracę gitar, a w tej materii Mariusza wsparli Maciej Meller (Quidam) oraz Mateusz Owczarek (Lion Shepherd). Od czasu Anno Domini High Definition (2009) grupa nie brzmiała tak dziarsko, a efekt ten potęgują klawisze Michała Łapaja. Tym razem muzyk – wzorem Joakima Svalberga z Opeth – pochylił się ku retro-rockowej stylistyce, a w swoich partiach wykorzystał m.in. organy Hammonda oraz melotron. Poprzedzający Guardian Angel mocno spowalnia rytm albumu – to solidna akustyczna aranżacja, w której Mariusz, ze swoim niskim wokalem, stara się naśladować Nicka Cave’a czy Johnny’ego Casha. I trzeba przyznać, że wychodzi mu to naprawdę nieźle. Największy ładunek emocjonalny niesie za sobą Lament. To elegia skierowana do zmarłego ojca Mariusza – niespieszna, choć oparta na ciężkim riffie, ze szczerym i niewymuszonym solem gitarowym (w wykonaniu samego lidera grupy), a na dodatek domknięta przez subtelne partie skrzypiec.

To, co nie do końca wyszło na nowym albumie Riverside, to długie formy. The Struggle of Survival – pomimo nastrojowych partii basu – wydaje się troszkę rozciągnięty na siłę. Dużo tu zapętlonych tematów, a niewiele kompozytorskiego polotu, z którego swego czasu słynął Riverside. Podobnie jest z tytułowym Wasteland. Utwór zaczyna się jak utwór Opeth, ale nawet wsparty cave’owskim wokalem nie do końca się broni, a wręcz razi swoją powtarzalnością. Późniejsze pobudzenie cieszy wyłącznie przez chwilę, bo motyw przewodni zostaje przez muzyków przewałkowany w każdy możliwy sposób. Nawet znajdujący się między wspomnianymi numerami River Down Below pozostawia z uczuciem deja vu i na uwagę zasługuje w nim wyłącznie solówka Macieja Mellera. Z kolei The Night Before to ciepła kołysanka, której wtóruje duet Łapaja i Dudy  – partie fortepianu, uzupełnione o nośne wokalizy, z klasą domykają całą opowieść.

Wasteland nie jest ani wielkim powrotem, ani nowym początkiem dla Riverside. Strona liryczna albumu oczywiście nie zawodzi, ale na płaszczyźnie muzycznej grupa zbyt jawnie przywołuje gatunkowe wzorce. Już na poprzednim Love, Fear and the Time Machine można było odnieść wrażenie, że panowie utracili nieco swoją autonomiczność i zaczęli brzmieć jak inni progresywni wykonawcy – tacy jak Opeth czy Steven Wilson – podążający za trendem na retro-rocka. Na Wasteland słychać to jeszcze bardziej. Muzycy wykorzystują dosyć standardowe rozwiązania – Hammondy, rozwleczone motywy, bluesowe zagrywki – które na przełomie ostatnich lat zostały już ograne na każdy możliwy sposób. Koniec końców nie jest to złe wydawnictwo, wręcz przeciwnie, ale słychać w nim nadmierną zachowawczość, co przy grupie takiego formatu nie powinno mieć miejsca. Wciąż jednak warto zagłębić się w Pustkowia, nie tylko dla wybranych utworów czy imponujących gościnnych występów, ale też samej historii. Jak dotąd żaden inny album koncepcyjny nie ukazał tak sugestywnej wizji zagłady. Nie zawodzi również produkcja, za którą odpowiadają – dalej niezawodni – Magda i Robert Srzedniccy ze studia Serakos.

Odbiór nowego wydawnictwa Riverside może więc okazać się dość ambiwalentny. Dla fanów formacji będzie to kolejny emocjonalny trip, z kolei dla reszty powtórka z rozrywki. A szkoda, bo zapowiadała się naprawdę piękna apokalipsa.

 

Łukasz Jakubiak

2 thoughts on “Riverside (2018) – Wasteland

  1. No cóż, według zapowiedzi miało być ostrzej i ciężej, a jest lirycznie i melancholijnie. Mnie to nie przeszkadza, bom melancholijny zwierz, ale wielu odbiorcom jest zbyt mało “ognia”… Całości słucha się bardzo dobrze, natomiast to czego mi najbardziej na płycie brak, to perkusja. Owszem słychać ja gdzieś w tle, ale mało Mitka w Mitku. Nie jestem zawiedziona, ale czuję delikatny niedosyt…

    1. To prawda, brak dynamiki w partiach perkusyjnych Mitloffa również daje się we znaki. Sam regularnie wracam do “Trylogii”, “ADHD” i “SONGS”, ale wszystko po tym nie do końca do mnie trafia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.